Powód bezsennych nocy, mikrozawałów i makroekscytacji.
Zjadający serca szaleniec - ratunkowy balsam śliwkowy.
Śliwka, kiedy raz trafi już do kieszeni, natychmiast zajmuje tam miejscówkę forever. Pachnie obłędnie - nierafinowanym masłem kakaowym, woskiem pszczelim prosto z ula, olejem z pestek śliwy oraz naszym (klasycznym już) aromatem śliwkowym.
Nieoddawalny, ulubiony. Sprawia, że obcy ludzie wąchają nas w tramwajach i kolejkach do sklepowych kas.
A teraz do rzeczy:
Maksymalnie odżywczy, regenerujący i bardzo treściwy balsam w sztyfcie, ratujący wszelkie suchości. Jest jak wielka pomadka ochronna, ale nie tylko do ust (choć usta pielęgnuje pierwszorzędnie*). Uratuje spierzchnięte dłonie, suche stopy czy łydki oraz pękające łokcie i złagodzi spustoszenia dokonane podczas uprawiania sportów wodnych. Ochroni skórę przed wiatrem i zimnem. Natychmiastowo przynosi ulgę suchej i podrażnionej skórze, odżywiając ją i poprawiając poziom nawilżenia.
Krótko rzecz ujmując: Śliwka zrobi co trzeba, nie przyprawiając nas o efekt
"wszystkosiędomnielepi".
Najlepsza, przebadana dermatologicznie, kompaktowa i higieniczna w użytkowaniu.
Wygodnie się aplikuje i lubi podróżować.
Formuła sztyftu sprawia, że jest bardzo wydajny - aplikujemy tylko tyle, ile potrzebujemy.
Śliwka jest u z a l e ż n i a j ą c a.
* Stosowana do ust potrafi pomóc nawet tym najbiedniejszym - oblizywanym na wietrze. Należy się
jednak przygotować na podejrzliwe spojrzenia publiczności, która w zaskoczeniu obserwuje nas,
kiedy z zadowoleniem smarujemy usta "antyperspirantem" ;))